Joł, joł...
Byłam dziś na jakiejś kontroli u pani pielęgniarki. I co? Przytyłam! No zajebiście po prostu. O niczym innym w tej chwili nie marzyłam.... I podrosłam centymetr, co akurat śmieszne jest xD.
Ale coś trzeba zrobić! Ćwiczę, od dzisiaj, cokolwiek, przez min 40 minut. Niech się pot kurna leje. Spalę w końcu ten tłuszcz :|
Chemia - dupa, dupa, dupa.
wtorek, 26 listopada 2013
niedziela, 17 listopada 2013
Źle się dzieje
Dlaczego ciągle powielam swoje błędy? I to świadomie! Nie potrafię się ogarnąć. Brak mi czasu. Brak organizacji. Co się ze mną stało...
czwartek, 14 listopada 2013
Trudno dziś o przyjaźń, a nie wspomnę o miłości...
W "dorosłym świecie" przyjaciel to chyba skarb.
Czy ja tak na prawdę kiedykolwiek miałam przyjaciela (lub przyjaciółkę... no to już w domyśle). Śmiesznie to zabrzmi, ale przeanalizuję czasy od przedszkola. Mam osiemnaście lat, co ja tam więcej mogę analizować i co ja tam o życiu wiem, ale już ten skraweczek przeszłości jest.
Zerówka: taaak, tam chyba pierwszy i ostatni raz użyłam słowa "przyjaciel", lubiłyśmy się, bawiłyśmy, czasem biłyśmy, ale było fajnie :D. Do podstawówki, bo tam już nie byłyśmy razem w klasie. Kontakt się urwał, wiadomo. Trzymałam potem z inną koleżanką - tu już używałam "najlepsza koleżanka". Do piątej klasy, potem zrobiła mi świństwo i się skończyło. Uczę się z nią nadal, rozmawiamy, ale to ju nie to. Ten przełom wyszedł mi na dobre, bo przyszedł czas na trzy "dobre koleżanki". Fajne czasy aż do liceum. Jedna rozeszła się do innej szkoły, fakt utrzymujemy kontakt, ale wiadomo... druga znalazła sobie inną koleżanką (nazywają się przyjaciółkami), były 'wojny' między nami, teraz rozmawiamy jakby normalnie. Z trzecią koleżanką, z którą miałam chyba najlepszy kontakt pokłóciłam się w drugiej klasie. Dostałam nóż w plecy, a tego nie wybaczam, ani nie zapominam. Nie rozmawiałyśmy w ogóle przez pół roku. Śmiesznie to wyglądało, bo skazane byłyśmy siedzieć w jednej ławce. Dzisiaj jak już gadamy to na tle szkolnym, skrótowo, przymusowo, bez uśmiechu. I z tym przypadkiem kończy się mój życiowy rozdział zatytułowany "Chyba przyjaźń".
Na ten czas mam już tylko znajomych. Oczywiście są ci "lepsi" oraz ci, którym po prostu znam, ale nie ma tu już żadnego przywiązania czy czegoś takiego...
Naprawdę (no poza przedszkolem) nigdy nie używałam słowa przyjaźń. Według mnie określenie kogoś "przyjacielem" nie powinno być rzucaniem tego słowa na wiatr.
Jaki powinien być przyjaciel? Każdy może mieć inną definicję. Chociaż pewnie niektóre cechy będą się pokrywały, no nie wiem: dobry, odpowiedzialny, szczery, być wtedy kiedy się go potrzebuje...
A może miałam przyjaciół? Tylko moje wymagania były zbyt duże? Ale jaka to przyjaźń, która się kończy? Czy przyjaźń jako przyjaźń może się skończyć?
"Były przyjaciel"? Nie rozumiem. Nie powinno tak być.
Czy w dorosłym życiu jest miejsce na prawdziwą przyjaźń? O, "prawdziwa" - jeszcze mocniejsze określenie. Jak tak spojrzę na moich rodziców. Mają dobrych znajomych, ale gdyby mieli wskazać przyjaciela to pewnie nie byłoby kogo. Praca, praca, praca. Dlatego?
Być może mam spojrzenie zbyt hmm materialne na to wszystko? Jestem jedynaczką, jakby ktoś chciał to psychologicznie rozstrzygać czy coś. ALE powierzanie jakiejś osobie sekretów jest tak cholernie ryzykowne! Mówisz, mówisz, mówisz... nie znasz dnia ani godziny kiedy się znajomość spierdoli i w jednej chwili masz przeciwko sobie najgorszego wroga pod słońcem. On wie o tobie wszystko, zna twoje cele, plany i słabości. Jakby chciał to z łatwością mógłby to wykorzystać. W drugą stronę to też zadziała, ale nigdy nie wiadomo, jak bardzo w kimś może obudzić się zawiść.
Na każdym kroku widzę, jakimi ludzie są egoistami. Nieważne jak miłych zgrywają, jak bardzo wydają się niewinni - w dogodnej dla nich chwili, gdy tylko znajdą okazję, odwrócą się i przejdą po trupach do celu.
PO TRUPACH, DO CELU.
Coraz częstsze zjawisko. Egoiści. Ja też, ja już też, też chcę coś od życia. Ludzie grają nie fair, ja też zacznę grać nie fair. Bo tak działa środowisko, w którym jesteś. Ostatecznie stajesz się jak inni, a nawet gorszy. I to dzieje się nawet, gdy jest się nieświadomym. Tak po prostu.
Każdy walczy o swoje. Żyjemy w dziczy. Cywilizacja, ale nadal dzicz.
Jak tu komuś zaufać? Trudno dziś o przyjaźń. Albo to ja jej nie umiem znaleźć. A przyjaźń to jakby jedna druga miłości. To wszystko w ogóle istnieje? Tak szczerze, bezinteresownie?
No bo jak to wszystko wygląda? Się żyje, dorasta, dwadzieścia pare na karku i... wtedy następuje zazwyczaj takie jakieś łączenie się w pary. To jakby normalny rytuał, INSTYNKT. Co mówiący? Chyba, że czas zakładać jakąś rodzinę, mnożyć się. Zarabiać pieniądze i jakoś żyć.
Czyli tak jakby "szukamy miłości"? No bo zazwyczaj w naszych kryteriach jeśli już, to z byle kim do ołtarza nie idziemy.
Miłość przychodzi znienacka hahahaha znienacka ;d A i znienacka ludzie biorą ślub (no zazwyczaj, tak mi się wydaje) między 25-30 rokiem życia :D
Samo "założenie rodziny" brzmi tak strasznie oficjalnie, obowiązkowo.
Zaznaczam ciągle, że mam tylko 18 lat i to wszystko brzmi dla mnie tak śmiesznie :P Naprawdę. Nie ogarniam tego świata, no NIE OGARNIAM.
A jeszcze zabawna sprawa, bo czasami przyłapuję się na myślach, np. Jest sobie jakiś tam kolega, zabawny, się dogadujemy. A za chwilę wybiegam daleko w przyszłość i myślę"o matko, ale on jest taki leniwy...i ja miałabym potem nad takim leniwym mężem nadskakiwać? nic w domu by nie robił? a jakby coś się zepsuło? zero zaradności". taka faza :P
Czyli ludzie: rozsądnie łączą się w pary CZY szaleńczo się zakochują i chwilo trwaj CZY CO?
Potrzebuję odpowiedzi. Gdzie ją znajdę?
Jak się rozejrzeć po rówieśnikach i wokoło. To jest sobie jakaś tam para. "Kochają się" niesamowicie, rozgłaszają to światu, pokazują światu [facebook, jak się całują, miłują, imprezują, ściskają, jeszcze brakuje fotki gdy się pieprzą..... ale fejs to już temat na oddzielny wpis, jak nie zapomnę] i w ogóle i ogóle. "Kocham Cię" pada wszędzie, w oczy, przy znajomych, NA FEJSACH i takich tam.
Potem nagle jest jest koniec "związku". JUŻ SIĘ NIE KOCHAJĄ :D
Ale ale mija miesiąc, dwa... jak kto z a r a d n y (xD) to ma już kogoś innego. Iiiiiii powtórka: "Kochają się", rozgłaszają....
"Kocham Cię, kocham Cię, KOCHAM CIĘ".
Znowu nie rozumiem. Wydawałoby się, że są to tak ważne, odpowiedzialne, poważne słowa. I kolejne, które są rzucane na wiatr?!!??!!?
Zawsze mówiłam, że miłość zaczyna się od przyjaźni. A nie: pisali ze sobą miesiąc, potem było "cześć" w realu i związek. :P To jakaś masakra.
Nie ogarniam, serio.
Czy ja tak na prawdę kiedykolwiek miałam przyjaciela (lub przyjaciółkę... no to już w domyśle). Śmiesznie to zabrzmi, ale przeanalizuję czasy od przedszkola. Mam osiemnaście lat, co ja tam więcej mogę analizować i co ja tam o życiu wiem, ale już ten skraweczek przeszłości jest.
Zerówka: taaak, tam chyba pierwszy i ostatni raz użyłam słowa "przyjaciel", lubiłyśmy się, bawiłyśmy, czasem biłyśmy, ale było fajnie :D. Do podstawówki, bo tam już nie byłyśmy razem w klasie. Kontakt się urwał, wiadomo. Trzymałam potem z inną koleżanką - tu już używałam "najlepsza koleżanka". Do piątej klasy, potem zrobiła mi świństwo i się skończyło. Uczę się z nią nadal, rozmawiamy, ale to ju nie to. Ten przełom wyszedł mi na dobre, bo przyszedł czas na trzy "dobre koleżanki". Fajne czasy aż do liceum. Jedna rozeszła się do innej szkoły, fakt utrzymujemy kontakt, ale wiadomo... druga znalazła sobie inną koleżanką (nazywają się przyjaciółkami), były 'wojny' między nami, teraz rozmawiamy jakby normalnie. Z trzecią koleżanką, z którą miałam chyba najlepszy kontakt pokłóciłam się w drugiej klasie. Dostałam nóż w plecy, a tego nie wybaczam, ani nie zapominam. Nie rozmawiałyśmy w ogóle przez pół roku. Śmiesznie to wyglądało, bo skazane byłyśmy siedzieć w jednej ławce. Dzisiaj jak już gadamy to na tle szkolnym, skrótowo, przymusowo, bez uśmiechu. I z tym przypadkiem kończy się mój życiowy rozdział zatytułowany "Chyba przyjaźń".
Na ten czas mam już tylko znajomych. Oczywiście są ci "lepsi" oraz ci, którym po prostu znam, ale nie ma tu już żadnego przywiązania czy czegoś takiego...
Naprawdę (no poza przedszkolem) nigdy nie używałam słowa przyjaźń. Według mnie określenie kogoś "przyjacielem" nie powinno być rzucaniem tego słowa na wiatr.
Jaki powinien być przyjaciel? Każdy może mieć inną definicję. Chociaż pewnie niektóre cechy będą się pokrywały, no nie wiem: dobry, odpowiedzialny, szczery, być wtedy kiedy się go potrzebuje...
A może miałam przyjaciół? Tylko moje wymagania były zbyt duże? Ale jaka to przyjaźń, która się kończy? Czy przyjaźń jako przyjaźń może się skończyć?
"Były przyjaciel"? Nie rozumiem. Nie powinno tak być.
Czy w dorosłym życiu jest miejsce na prawdziwą przyjaźń? O, "prawdziwa" - jeszcze mocniejsze określenie. Jak tak spojrzę na moich rodziców. Mają dobrych znajomych, ale gdyby mieli wskazać przyjaciela to pewnie nie byłoby kogo. Praca, praca, praca. Dlatego?
Być może mam spojrzenie zbyt hmm materialne na to wszystko? Jestem jedynaczką, jakby ktoś chciał to psychologicznie rozstrzygać czy coś. ALE powierzanie jakiejś osobie sekretów jest tak cholernie ryzykowne! Mówisz, mówisz, mówisz... nie znasz dnia ani godziny kiedy się znajomość spierdoli i w jednej chwili masz przeciwko sobie najgorszego wroga pod słońcem. On wie o tobie wszystko, zna twoje cele, plany i słabości. Jakby chciał to z łatwością mógłby to wykorzystać. W drugą stronę to też zadziała, ale nigdy nie wiadomo, jak bardzo w kimś może obudzić się zawiść.
Na każdym kroku widzę, jakimi ludzie są egoistami. Nieważne jak miłych zgrywają, jak bardzo wydają się niewinni - w dogodnej dla nich chwili, gdy tylko znajdą okazję, odwrócą się i przejdą po trupach do celu.
PO TRUPACH, DO CELU.
Coraz częstsze zjawisko. Egoiści. Ja też, ja już też, też chcę coś od życia. Ludzie grają nie fair, ja też zacznę grać nie fair. Bo tak działa środowisko, w którym jesteś. Ostatecznie stajesz się jak inni, a nawet gorszy. I to dzieje się nawet, gdy jest się nieświadomym. Tak po prostu.
Każdy walczy o swoje. Żyjemy w dziczy. Cywilizacja, ale nadal dzicz.
Jak tu komuś zaufać? Trudno dziś o przyjaźń. Albo to ja jej nie umiem znaleźć. A przyjaźń to jakby jedna druga miłości. To wszystko w ogóle istnieje? Tak szczerze, bezinteresownie?
No bo jak to wszystko wygląda? Się żyje, dorasta, dwadzieścia pare na karku i... wtedy następuje zazwyczaj takie jakieś łączenie się w pary. To jakby normalny rytuał, INSTYNKT. Co mówiący? Chyba, że czas zakładać jakąś rodzinę, mnożyć się. Zarabiać pieniądze i jakoś żyć.
Czyli tak jakby "szukamy miłości"? No bo zazwyczaj w naszych kryteriach jeśli już, to z byle kim do ołtarza nie idziemy.
Miłość przychodzi znienacka hahahaha znienacka ;d A i znienacka ludzie biorą ślub (no zazwyczaj, tak mi się wydaje) między 25-30 rokiem życia :D
Samo "założenie rodziny" brzmi tak strasznie oficjalnie, obowiązkowo.
Zaznaczam ciągle, że mam tylko 18 lat i to wszystko brzmi dla mnie tak śmiesznie :P Naprawdę. Nie ogarniam tego świata, no NIE OGARNIAM.
A jeszcze zabawna sprawa, bo czasami przyłapuję się na myślach, np. Jest sobie jakiś tam kolega, zabawny, się dogadujemy. A za chwilę wybiegam daleko w przyszłość i myślę"o matko, ale on jest taki leniwy...i ja miałabym potem nad takim leniwym mężem nadskakiwać? nic w domu by nie robił? a jakby coś się zepsuło? zero zaradności". taka faza :P
Czyli ludzie: rozsądnie łączą się w pary CZY szaleńczo się zakochują i chwilo trwaj CZY CO?
Potrzebuję odpowiedzi. Gdzie ją znajdę?
Jak się rozejrzeć po rówieśnikach i wokoło. To jest sobie jakaś tam para. "Kochają się" niesamowicie, rozgłaszają to światu, pokazują światu [facebook, jak się całują, miłują, imprezują, ściskają, jeszcze brakuje fotki gdy się pieprzą..... ale fejs to już temat na oddzielny wpis, jak nie zapomnę] i w ogóle i ogóle. "Kocham Cię" pada wszędzie, w oczy, przy znajomych, NA FEJSACH i takich tam.
Potem nagle jest jest koniec "związku". JUŻ SIĘ NIE KOCHAJĄ :D
Ale ale mija miesiąc, dwa... jak kto z a r a d n y (xD) to ma już kogoś innego. Iiiiiii powtórka: "Kochają się", rozgłaszają....
"Kocham Cię, kocham Cię, KOCHAM CIĘ".
Znowu nie rozumiem. Wydawałoby się, że są to tak ważne, odpowiedzialne, poważne słowa. I kolejne, które są rzucane na wiatr?!!??!!?
Zawsze mówiłam, że miłość zaczyna się od przyjaźni. A nie: pisali ze sobą miesiąc, potem było "cześć" w realu i związek. :P To jakaś masakra.
Nie ogarniam, serio.
piątek, 1 listopada 2013
Cztery
1.Moje notki często będą bardzo chaotyczne. Poruszanie 247228 spraw, które chcę z siebie wyrzucić będzie tu nierzadko spotykane. Choć jak przychodzi do pisania to połowa rzeczy wypada mi z głowy...
2.Znowu konflikt dziecko-rodzic. Ma się te osiemnaście lat. I ani to dziecko, ani dorosła. Głupi wiek. Bronię się przed dorosłością, tą większą życiową odpowiedzialnością. To jednak nieuniknione. Trzeba podejmować decyzje i dokonywać wyborów.
Staram się zrozumieć rodziców w pewnych konfliktach, ale nie czuję zrozumienia z ICH strony.
3.Nie chcę cię w gronie moich bliskich znajomych, jeśli nie potrafisz dotrzymać słowa. Nie będę nikomu tłumaczyć, że jak się z kimś umawia na coś/po coś/w jakiejś sprawie, to się kurwa doprowadza sprawę do końca! Że ja przesadzam? Że robię halo z niczego? No kurwa. Przykład umawiania się na spotkanie czy wyjazd gdzieś... Jak już wyszłam z domu, idę... to się kurwa nie pisze smska, że się jednak nie chce iść O_O A są i tacy co w ogóle nie dają znaku życia. I nie widzą w tym problemu... Jak się w coś w chodzi, to się rozpierdolu w środku sprawy nie robi "bo nie, bo się nie chce".
Nie wiem, jak ja mam w przyszłości współpracować z innymi ludźmi, po prostu nie wiem.
4.Dzień przejebany na nicnierobieniu. Gratuluję sobie: wyśmienicie, rób tak dalej, daleko zajdziesz.... -.-
2.Znowu konflikt dziecko-rodzic. Ma się te osiemnaście lat. I ani to dziecko, ani dorosła. Głupi wiek. Bronię się przed dorosłością, tą większą życiową odpowiedzialnością. To jednak nieuniknione. Trzeba podejmować decyzje i dokonywać wyborów.
Staram się zrozumieć rodziców w pewnych konfliktach, ale nie czuję zrozumienia z ICH strony.
3.Nie chcę cię w gronie moich bliskich znajomych, jeśli nie potrafisz dotrzymać słowa. Nie będę nikomu tłumaczyć, że jak się z kimś umawia na coś/po coś/w jakiejś sprawie, to się kurwa doprowadza sprawę do końca! Że ja przesadzam? Że robię halo z niczego? No kurwa. Przykład umawiania się na spotkanie czy wyjazd gdzieś... Jak już wyszłam z domu, idę... to się kurwa nie pisze smska, że się jednak nie chce iść O_O A są i tacy co w ogóle nie dają znaku życia. I nie widzą w tym problemu... Jak się w coś w chodzi, to się rozpierdolu w środku sprawy nie robi "bo nie, bo się nie chce".
Nie wiem, jak ja mam w przyszłości współpracować z innymi ludźmi, po prostu nie wiem.
4.Dzień przejebany na nicnierobieniu. Gratuluję sobie: wyśmienicie, rób tak dalej, daleko zajdziesz.... -.-
Subskrybuj:
Posty (Atom)