Ja, mama, tata. Rodzina. Z roku na rok jest coraz gorzej.
Mijamy się, rzadko rozmawiamy, nie mamy dla siebie czasu. Może raz w tygodniu jemy wspólnie obiad. Przed telewizorem. Zero rozmowy. Wspólne wakacje? Dobre sześć lat temu.
Rodzice od rana do wieczora w pracy, żeby coś tam zarobić, żeby były pieniądze na wykończenie i utrzymanie domu, moją szkołę, przyszłe studia. Ja rano w szkole, po południu w książkach, wieczorem w książkach.
Mamy coraz częściej do siebie żal i pretensje. Nie dogadujemy się. Każdy jest wyczerpany i drażliwy.
Weekend. To jakiś żart. Sobota - jakieś zakupy, jakieś sprawy do załatwienia, sprzątanie, każdy coś gdzieś, sprzeczki. Niedziela - ogłupianie się przed telewizorem (o ile ktoś jest w domu), sen, sen, sen. U mnie nauka. W tygodniu znowu harówa. Znowu to samo. Z rąk do rąk kluczyki do samochodu.
Jest jakaś droga, do czegoś jakby zmierzamy. Nie, jednak są to chyba inne drogi. Jakieś cele są. W którymś momencie zignorowane zostały te wyższe wartości. Miłość, przyjaźń, zdrowie.
Źle się dzieje.
Potrzebuję snu. Mnóstwo rzeczy jest do zrobienia. Wracam do matmy.
Zbyt dobrze to znam. Jestem w maturalnej klasie, też startuję na medycynę i z rodzicami widuję się raz w tygodniu. Mój pokój to moja twierdza. To wszystko jest zbyt trudne.
OdpowiedzUsuńTak, propsuję ludziom, którzy mają czas na jakieś spotkanka ze znajomymi w tygodniu czy cotygodniowe imprezowanie po klubach. Lub zazdroszczę tym, którzy coś raz przeczytają i to zapamiętują. No ale cóż począć, nikt nie obiecywał, że będzie łatwo./ Dzięki za komentarz, trzymaj się.
OdpowiedzUsuń