wtorek, 31 grudnia 2013
Mam tylko jedno postanowienie noworoczne...
Postanowienia noworoczne. Czym właściwie są? Siadasz, myślisz i zaczynasz podsumowywać swój rok. Ile dokonałem/am? Czy w ogóle ruszyłem z miejsca? Czy jestem zadowolony? Czy jestem SZCZĘŚLIWY?
Ten rok nie należał do najlepszych. Rok wzlotów i pieprzonych upadków. A właściwie głównie upadków.
Uświadomiłam sobie, że za bardzo się spinam na niektóre sprawy. Doszukuję się problemu i wywołuję w sobie niepotrzebny stres.
Mam tylko jedno postanowienie noworoczne. Być lepszym człowiekiem.
Czuję, że 2014 będzie wspaniały :)
wtorek, 3 grudnia 2013
depresyjnie?
Źle jest. Dlaczego głupi mózgu jesteś tak beznadziejny?
Od gimnazjum chciałam być lekarzem. A teraz w klasie maturalnej zaczynam myśleć czy aby na pewno. Ja pierdole! Akurat teraz?!
Oceny mam chyba najgorsze w całej mojej karierze edukacyjnej. A czasu nad książkami spędzam chyba najwięcej. Nic nie idzie tak jak powinno.
Chemia mnie dobija. Czy się uczę czy nie moje oceny są gówniane. Siedziałam ostatnio nad prostym tematem (bez wskazywania, bo kto przeczyta to mnie wyśmieje), robiłam zadanka, uczyłam się z koleżankami, nawet im tłumaczyłam niektóre sprawy(!)... i co? która z nas dostała najgorszą ocenę? hmm? :/ Dwója, wielka dwója...
I co ja mam robić? Jak mam się nie zniechęcać, skoro moje wysiłki nie przynoszą efektów?
Nigdy nie czułam się tak głupia i beznadziejna. Pamięć mnie zawodzi, boję się i nie wysypiam, a kiedyś miałam tak dobrą pamięć, oceny... niedługo matura. A ja w lesie. A z takimi wynikami, to mogę zapomnieć o medycynie...
Od gimnazjum chciałam być lekarzem. A teraz w klasie maturalnej zaczynam myśleć czy aby na pewno. Ja pierdole! Akurat teraz?!
Oceny mam chyba najgorsze w całej mojej karierze edukacyjnej. A czasu nad książkami spędzam chyba najwięcej. Nic nie idzie tak jak powinno.
Chemia mnie dobija. Czy się uczę czy nie moje oceny są gówniane. Siedziałam ostatnio nad prostym tematem (bez wskazywania, bo kto przeczyta to mnie wyśmieje), robiłam zadanka, uczyłam się z koleżankami, nawet im tłumaczyłam niektóre sprawy(!)... i co? która z nas dostała najgorszą ocenę? hmm? :/ Dwója, wielka dwója...
I co ja mam robić? Jak mam się nie zniechęcać, skoro moje wysiłki nie przynoszą efektów?
Nigdy nie czułam się tak głupia i beznadziejna. Pamięć mnie zawodzi, boję się i nie wysypiam, a kiedyś miałam tak dobrą pamięć, oceny... niedługo matura. A ja w lesie. A z takimi wynikami, to mogę zapomnieć o medycynie...
wtorek, 26 listopada 2013
Schuść czeba :|
Joł, joł...
Byłam dziś na jakiejś kontroli u pani pielęgniarki. I co? Przytyłam! No zajebiście po prostu. O niczym innym w tej chwili nie marzyłam.... I podrosłam centymetr, co akurat śmieszne jest xD.
Ale coś trzeba zrobić! Ćwiczę, od dzisiaj, cokolwiek, przez min 40 minut. Niech się pot kurna leje. Spalę w końcu ten tłuszcz :|
Chemia - dupa, dupa, dupa.
Byłam dziś na jakiejś kontroli u pani pielęgniarki. I co? Przytyłam! No zajebiście po prostu. O niczym innym w tej chwili nie marzyłam.... I podrosłam centymetr, co akurat śmieszne jest xD.
Ale coś trzeba zrobić! Ćwiczę, od dzisiaj, cokolwiek, przez min 40 minut. Niech się pot kurna leje. Spalę w końcu ten tłuszcz :|
Chemia - dupa, dupa, dupa.
niedziela, 17 listopada 2013
Źle się dzieje
Dlaczego ciągle powielam swoje błędy? I to świadomie! Nie potrafię się ogarnąć. Brak mi czasu. Brak organizacji. Co się ze mną stało...
czwartek, 14 listopada 2013
Trudno dziś o przyjaźń, a nie wspomnę o miłości...
W "dorosłym świecie" przyjaciel to chyba skarb.
Czy ja tak na prawdę kiedykolwiek miałam przyjaciela (lub przyjaciółkę... no to już w domyśle). Śmiesznie to zabrzmi, ale przeanalizuję czasy od przedszkola. Mam osiemnaście lat, co ja tam więcej mogę analizować i co ja tam o życiu wiem, ale już ten skraweczek przeszłości jest.
Zerówka: taaak, tam chyba pierwszy i ostatni raz użyłam słowa "przyjaciel", lubiłyśmy się, bawiłyśmy, czasem biłyśmy, ale było fajnie :D. Do podstawówki, bo tam już nie byłyśmy razem w klasie. Kontakt się urwał, wiadomo. Trzymałam potem z inną koleżanką - tu już używałam "najlepsza koleżanka". Do piątej klasy, potem zrobiła mi świństwo i się skończyło. Uczę się z nią nadal, rozmawiamy, ale to ju nie to. Ten przełom wyszedł mi na dobre, bo przyszedł czas na trzy "dobre koleżanki". Fajne czasy aż do liceum. Jedna rozeszła się do innej szkoły, fakt utrzymujemy kontakt, ale wiadomo... druga znalazła sobie inną koleżanką (nazywają się przyjaciółkami), były 'wojny' między nami, teraz rozmawiamy jakby normalnie. Z trzecią koleżanką, z którą miałam chyba najlepszy kontakt pokłóciłam się w drugiej klasie. Dostałam nóż w plecy, a tego nie wybaczam, ani nie zapominam. Nie rozmawiałyśmy w ogóle przez pół roku. Śmiesznie to wyglądało, bo skazane byłyśmy siedzieć w jednej ławce. Dzisiaj jak już gadamy to na tle szkolnym, skrótowo, przymusowo, bez uśmiechu. I z tym przypadkiem kończy się mój życiowy rozdział zatytułowany "Chyba przyjaźń".
Na ten czas mam już tylko znajomych. Oczywiście są ci "lepsi" oraz ci, którym po prostu znam, ale nie ma tu już żadnego przywiązania czy czegoś takiego...
Naprawdę (no poza przedszkolem) nigdy nie używałam słowa przyjaźń. Według mnie określenie kogoś "przyjacielem" nie powinno być rzucaniem tego słowa na wiatr.
Jaki powinien być przyjaciel? Każdy może mieć inną definicję. Chociaż pewnie niektóre cechy będą się pokrywały, no nie wiem: dobry, odpowiedzialny, szczery, być wtedy kiedy się go potrzebuje...
A może miałam przyjaciół? Tylko moje wymagania były zbyt duże? Ale jaka to przyjaźń, która się kończy? Czy przyjaźń jako przyjaźń może się skończyć?
"Były przyjaciel"? Nie rozumiem. Nie powinno tak być.
Czy w dorosłym życiu jest miejsce na prawdziwą przyjaźń? O, "prawdziwa" - jeszcze mocniejsze określenie. Jak tak spojrzę na moich rodziców. Mają dobrych znajomych, ale gdyby mieli wskazać przyjaciela to pewnie nie byłoby kogo. Praca, praca, praca. Dlatego?
Być może mam spojrzenie zbyt hmm materialne na to wszystko? Jestem jedynaczką, jakby ktoś chciał to psychologicznie rozstrzygać czy coś. ALE powierzanie jakiejś osobie sekretów jest tak cholernie ryzykowne! Mówisz, mówisz, mówisz... nie znasz dnia ani godziny kiedy się znajomość spierdoli i w jednej chwili masz przeciwko sobie najgorszego wroga pod słońcem. On wie o tobie wszystko, zna twoje cele, plany i słabości. Jakby chciał to z łatwością mógłby to wykorzystać. W drugą stronę to też zadziała, ale nigdy nie wiadomo, jak bardzo w kimś może obudzić się zawiść.
Na każdym kroku widzę, jakimi ludzie są egoistami. Nieważne jak miłych zgrywają, jak bardzo wydają się niewinni - w dogodnej dla nich chwili, gdy tylko znajdą okazję, odwrócą się i przejdą po trupach do celu.
PO TRUPACH, DO CELU.
Coraz częstsze zjawisko. Egoiści. Ja też, ja już też, też chcę coś od życia. Ludzie grają nie fair, ja też zacznę grać nie fair. Bo tak działa środowisko, w którym jesteś. Ostatecznie stajesz się jak inni, a nawet gorszy. I to dzieje się nawet, gdy jest się nieświadomym. Tak po prostu.
Każdy walczy o swoje. Żyjemy w dziczy. Cywilizacja, ale nadal dzicz.
Jak tu komuś zaufać? Trudno dziś o przyjaźń. Albo to ja jej nie umiem znaleźć. A przyjaźń to jakby jedna druga miłości. To wszystko w ogóle istnieje? Tak szczerze, bezinteresownie?
No bo jak to wszystko wygląda? Się żyje, dorasta, dwadzieścia pare na karku i... wtedy następuje zazwyczaj takie jakieś łączenie się w pary. To jakby normalny rytuał, INSTYNKT. Co mówiący? Chyba, że czas zakładać jakąś rodzinę, mnożyć się. Zarabiać pieniądze i jakoś żyć.
Czyli tak jakby "szukamy miłości"? No bo zazwyczaj w naszych kryteriach jeśli już, to z byle kim do ołtarza nie idziemy.
Miłość przychodzi znienacka hahahaha znienacka ;d A i znienacka ludzie biorą ślub (no zazwyczaj, tak mi się wydaje) między 25-30 rokiem życia :D
Samo "założenie rodziny" brzmi tak strasznie oficjalnie, obowiązkowo.
Zaznaczam ciągle, że mam tylko 18 lat i to wszystko brzmi dla mnie tak śmiesznie :P Naprawdę. Nie ogarniam tego świata, no NIE OGARNIAM.
A jeszcze zabawna sprawa, bo czasami przyłapuję się na myślach, np. Jest sobie jakiś tam kolega, zabawny, się dogadujemy. A za chwilę wybiegam daleko w przyszłość i myślę"o matko, ale on jest taki leniwy...i ja miałabym potem nad takim leniwym mężem nadskakiwać? nic w domu by nie robił? a jakby coś się zepsuło? zero zaradności". taka faza :P
Czyli ludzie: rozsądnie łączą się w pary CZY szaleńczo się zakochują i chwilo trwaj CZY CO?
Potrzebuję odpowiedzi. Gdzie ją znajdę?
Jak się rozejrzeć po rówieśnikach i wokoło. To jest sobie jakaś tam para. "Kochają się" niesamowicie, rozgłaszają to światu, pokazują światu [facebook, jak się całują, miłują, imprezują, ściskają, jeszcze brakuje fotki gdy się pieprzą..... ale fejs to już temat na oddzielny wpis, jak nie zapomnę] i w ogóle i ogóle. "Kocham Cię" pada wszędzie, w oczy, przy znajomych, NA FEJSACH i takich tam.
Potem nagle jest jest koniec "związku". JUŻ SIĘ NIE KOCHAJĄ :D
Ale ale mija miesiąc, dwa... jak kto z a r a d n y (xD) to ma już kogoś innego. Iiiiiii powtórka: "Kochają się", rozgłaszają....
"Kocham Cię, kocham Cię, KOCHAM CIĘ".
Znowu nie rozumiem. Wydawałoby się, że są to tak ważne, odpowiedzialne, poważne słowa. I kolejne, które są rzucane na wiatr?!!??!!?
Zawsze mówiłam, że miłość zaczyna się od przyjaźni. A nie: pisali ze sobą miesiąc, potem było "cześć" w realu i związek. :P To jakaś masakra.
Nie ogarniam, serio.
Czy ja tak na prawdę kiedykolwiek miałam przyjaciela (lub przyjaciółkę... no to już w domyśle). Śmiesznie to zabrzmi, ale przeanalizuję czasy od przedszkola. Mam osiemnaście lat, co ja tam więcej mogę analizować i co ja tam o życiu wiem, ale już ten skraweczek przeszłości jest.
Zerówka: taaak, tam chyba pierwszy i ostatni raz użyłam słowa "przyjaciel", lubiłyśmy się, bawiłyśmy, czasem biłyśmy, ale było fajnie :D. Do podstawówki, bo tam już nie byłyśmy razem w klasie. Kontakt się urwał, wiadomo. Trzymałam potem z inną koleżanką - tu już używałam "najlepsza koleżanka". Do piątej klasy, potem zrobiła mi świństwo i się skończyło. Uczę się z nią nadal, rozmawiamy, ale to ju nie to. Ten przełom wyszedł mi na dobre, bo przyszedł czas na trzy "dobre koleżanki". Fajne czasy aż do liceum. Jedna rozeszła się do innej szkoły, fakt utrzymujemy kontakt, ale wiadomo... druga znalazła sobie inną koleżanką (nazywają się przyjaciółkami), były 'wojny' między nami, teraz rozmawiamy jakby normalnie. Z trzecią koleżanką, z którą miałam chyba najlepszy kontakt pokłóciłam się w drugiej klasie. Dostałam nóż w plecy, a tego nie wybaczam, ani nie zapominam. Nie rozmawiałyśmy w ogóle przez pół roku. Śmiesznie to wyglądało, bo skazane byłyśmy siedzieć w jednej ławce. Dzisiaj jak już gadamy to na tle szkolnym, skrótowo, przymusowo, bez uśmiechu. I z tym przypadkiem kończy się mój życiowy rozdział zatytułowany "Chyba przyjaźń".
Na ten czas mam już tylko znajomych. Oczywiście są ci "lepsi" oraz ci, którym po prostu znam, ale nie ma tu już żadnego przywiązania czy czegoś takiego...
Naprawdę (no poza przedszkolem) nigdy nie używałam słowa przyjaźń. Według mnie określenie kogoś "przyjacielem" nie powinno być rzucaniem tego słowa na wiatr.
Jaki powinien być przyjaciel? Każdy może mieć inną definicję. Chociaż pewnie niektóre cechy będą się pokrywały, no nie wiem: dobry, odpowiedzialny, szczery, być wtedy kiedy się go potrzebuje...
A może miałam przyjaciół? Tylko moje wymagania były zbyt duże? Ale jaka to przyjaźń, która się kończy? Czy przyjaźń jako przyjaźń może się skończyć?
"Były przyjaciel"? Nie rozumiem. Nie powinno tak być.
Czy w dorosłym życiu jest miejsce na prawdziwą przyjaźń? O, "prawdziwa" - jeszcze mocniejsze określenie. Jak tak spojrzę na moich rodziców. Mają dobrych znajomych, ale gdyby mieli wskazać przyjaciela to pewnie nie byłoby kogo. Praca, praca, praca. Dlatego?
Być może mam spojrzenie zbyt hmm materialne na to wszystko? Jestem jedynaczką, jakby ktoś chciał to psychologicznie rozstrzygać czy coś. ALE powierzanie jakiejś osobie sekretów jest tak cholernie ryzykowne! Mówisz, mówisz, mówisz... nie znasz dnia ani godziny kiedy się znajomość spierdoli i w jednej chwili masz przeciwko sobie najgorszego wroga pod słońcem. On wie o tobie wszystko, zna twoje cele, plany i słabości. Jakby chciał to z łatwością mógłby to wykorzystać. W drugą stronę to też zadziała, ale nigdy nie wiadomo, jak bardzo w kimś może obudzić się zawiść.
Na każdym kroku widzę, jakimi ludzie są egoistami. Nieważne jak miłych zgrywają, jak bardzo wydają się niewinni - w dogodnej dla nich chwili, gdy tylko znajdą okazję, odwrócą się i przejdą po trupach do celu.
PO TRUPACH, DO CELU.
Coraz częstsze zjawisko. Egoiści. Ja też, ja już też, też chcę coś od życia. Ludzie grają nie fair, ja też zacznę grać nie fair. Bo tak działa środowisko, w którym jesteś. Ostatecznie stajesz się jak inni, a nawet gorszy. I to dzieje się nawet, gdy jest się nieświadomym. Tak po prostu.
Każdy walczy o swoje. Żyjemy w dziczy. Cywilizacja, ale nadal dzicz.
Jak tu komuś zaufać? Trudno dziś o przyjaźń. Albo to ja jej nie umiem znaleźć. A przyjaźń to jakby jedna druga miłości. To wszystko w ogóle istnieje? Tak szczerze, bezinteresownie?
No bo jak to wszystko wygląda? Się żyje, dorasta, dwadzieścia pare na karku i... wtedy następuje zazwyczaj takie jakieś łączenie się w pary. To jakby normalny rytuał, INSTYNKT. Co mówiący? Chyba, że czas zakładać jakąś rodzinę, mnożyć się. Zarabiać pieniądze i jakoś żyć.
Czyli tak jakby "szukamy miłości"? No bo zazwyczaj w naszych kryteriach jeśli już, to z byle kim do ołtarza nie idziemy.
Miłość przychodzi znienacka hahahaha znienacka ;d A i znienacka ludzie biorą ślub (no zazwyczaj, tak mi się wydaje) między 25-30 rokiem życia :D
Samo "założenie rodziny" brzmi tak strasznie oficjalnie, obowiązkowo.
Zaznaczam ciągle, że mam tylko 18 lat i to wszystko brzmi dla mnie tak śmiesznie :P Naprawdę. Nie ogarniam tego świata, no NIE OGARNIAM.
A jeszcze zabawna sprawa, bo czasami przyłapuję się na myślach, np. Jest sobie jakiś tam kolega, zabawny, się dogadujemy. A za chwilę wybiegam daleko w przyszłość i myślę"o matko, ale on jest taki leniwy...i ja miałabym potem nad takim leniwym mężem nadskakiwać? nic w domu by nie robił? a jakby coś się zepsuło? zero zaradności". taka faza :P
Czyli ludzie: rozsądnie łączą się w pary CZY szaleńczo się zakochują i chwilo trwaj CZY CO?
Potrzebuję odpowiedzi. Gdzie ją znajdę?
Jak się rozejrzeć po rówieśnikach i wokoło. To jest sobie jakaś tam para. "Kochają się" niesamowicie, rozgłaszają to światu, pokazują światu [facebook, jak się całują, miłują, imprezują, ściskają, jeszcze brakuje fotki gdy się pieprzą..... ale fejs to już temat na oddzielny wpis, jak nie zapomnę] i w ogóle i ogóle. "Kocham Cię" pada wszędzie, w oczy, przy znajomych, NA FEJSACH i takich tam.
Potem nagle jest jest koniec "związku". JUŻ SIĘ NIE KOCHAJĄ :D
Ale ale mija miesiąc, dwa... jak kto z a r a d n y (xD) to ma już kogoś innego. Iiiiiii powtórka: "Kochają się", rozgłaszają....
"Kocham Cię, kocham Cię, KOCHAM CIĘ".
Znowu nie rozumiem. Wydawałoby się, że są to tak ważne, odpowiedzialne, poważne słowa. I kolejne, które są rzucane na wiatr?!!??!!?
Zawsze mówiłam, że miłość zaczyna się od przyjaźni. A nie: pisali ze sobą miesiąc, potem było "cześć" w realu i związek. :P To jakaś masakra.
Nie ogarniam, serio.
piątek, 1 listopada 2013
Cztery
1.Moje notki często będą bardzo chaotyczne. Poruszanie 247228 spraw, które chcę z siebie wyrzucić będzie tu nierzadko spotykane. Choć jak przychodzi do pisania to połowa rzeczy wypada mi z głowy...
2.Znowu konflikt dziecko-rodzic. Ma się te osiemnaście lat. I ani to dziecko, ani dorosła. Głupi wiek. Bronię się przed dorosłością, tą większą życiową odpowiedzialnością. To jednak nieuniknione. Trzeba podejmować decyzje i dokonywać wyborów.
Staram się zrozumieć rodziców w pewnych konfliktach, ale nie czuję zrozumienia z ICH strony.
3.Nie chcę cię w gronie moich bliskich znajomych, jeśli nie potrafisz dotrzymać słowa. Nie będę nikomu tłumaczyć, że jak się z kimś umawia na coś/po coś/w jakiejś sprawie, to się kurwa doprowadza sprawę do końca! Że ja przesadzam? Że robię halo z niczego? No kurwa. Przykład umawiania się na spotkanie czy wyjazd gdzieś... Jak już wyszłam z domu, idę... to się kurwa nie pisze smska, że się jednak nie chce iść O_O A są i tacy co w ogóle nie dają znaku życia. I nie widzą w tym problemu... Jak się w coś w chodzi, to się rozpierdolu w środku sprawy nie robi "bo nie, bo się nie chce".
Nie wiem, jak ja mam w przyszłości współpracować z innymi ludźmi, po prostu nie wiem.
4.Dzień przejebany na nicnierobieniu. Gratuluję sobie: wyśmienicie, rób tak dalej, daleko zajdziesz.... -.-
2.Znowu konflikt dziecko-rodzic. Ma się te osiemnaście lat. I ani to dziecko, ani dorosła. Głupi wiek. Bronię się przed dorosłością, tą większą życiową odpowiedzialnością. To jednak nieuniknione. Trzeba podejmować decyzje i dokonywać wyborów.
Staram się zrozumieć rodziców w pewnych konfliktach, ale nie czuję zrozumienia z ICH strony.
3.Nie chcę cię w gronie moich bliskich znajomych, jeśli nie potrafisz dotrzymać słowa. Nie będę nikomu tłumaczyć, że jak się z kimś umawia na coś/po coś/w jakiejś sprawie, to się kurwa doprowadza sprawę do końca! Że ja przesadzam? Że robię halo z niczego? No kurwa. Przykład umawiania się na spotkanie czy wyjazd gdzieś... Jak już wyszłam z domu, idę... to się kurwa nie pisze smska, że się jednak nie chce iść O_O A są i tacy co w ogóle nie dają znaku życia. I nie widzą w tym problemu... Jak się w coś w chodzi, to się rozpierdolu w środku sprawy nie robi "bo nie, bo się nie chce".
Nie wiem, jak ja mam w przyszłości współpracować z innymi ludźmi, po prostu nie wiem.
4.Dzień przejebany na nicnierobieniu. Gratuluję sobie: wyśmienicie, rób tak dalej, daleko zajdziesz.... -.-
poniedziałek, 28 października 2013
co mam robić?
Jak być dobrym człowiekiem, a jednocześnie nie dać się ochujać?
Kiedy staram się być dla ludzi uprzejma, sympatyczna, życzliwa, pomocna itp. to na końcu na tym tracę... Z dobra tworzy się naiwność, moja czujność osłabia się i na końcu dostaję nóż w plecy.
Być dobrą i dostać to czego się chce. Jak? Chcę przepisu na złoty środek. Nic nie rozumiem.
___________________________
Nauczycielka z polaka mnie nie lubi. Choćbym nie wiem jak się starała, zawsze będzie źle. Nawet jak spiszę pracę domową od najlepszej uczennicy w klasie, to ona dostanie 5, a ja góra 3. Czego nie powiem na lekcji - źle/nie do końca... Moje słowa praktycznie powtórzy ulubieniec pani - tak, o to chodziło, bardzo dobrze...
Nie będę mówić, że się babsko na mnie uwzięło. Może tak nie jest, ale tak czy inaczej nie zachęca mnie ona do pracy. Niestety, mnie motywują dobre wyniki, pochwały itd, więc chęci do starania się znacznie gasną.
___________________________
Trzeba zacząć w końcu ćwiczyć. Bolą mnie plecy, jakbym była jakąś staruszką :/. Może też coś tam schudnę przy okazji.
Następnie biorę się za lekcje, naukę, książkę, coś tam...
Kiedy staram się być dla ludzi uprzejma, sympatyczna, życzliwa, pomocna itp. to na końcu na tym tracę... Z dobra tworzy się naiwność, moja czujność osłabia się i na końcu dostaję nóż w plecy.
Być dobrą i dostać to czego się chce. Jak? Chcę przepisu na złoty środek. Nic nie rozumiem.
___________________________
Nauczycielka z polaka mnie nie lubi. Choćbym nie wiem jak się starała, zawsze będzie źle. Nawet jak spiszę pracę domową od najlepszej uczennicy w klasie, to ona dostanie 5, a ja góra 3. Czego nie powiem na lekcji - źle/nie do końca... Moje słowa praktycznie powtórzy ulubieniec pani - tak, o to chodziło, bardzo dobrze...
Nie będę mówić, że się babsko na mnie uwzięło. Może tak nie jest, ale tak czy inaczej nie zachęca mnie ona do pracy. Niestety, mnie motywują dobre wyniki, pochwały itd, więc chęci do starania się znacznie gasną.
___________________________
Trzeba zacząć w końcu ćwiczyć. Bolą mnie plecy, jakbym była jakąś staruszką :/. Może też coś tam schudnę przy okazji.
Następnie biorę się za lekcje, naukę, książkę, coś tam...
sobota, 19 października 2013
Pomysł na życie
Zaczęłam myśleć co będę studiować, jak nie daj Bóg, nie wyjdzie z medycyną. Racjonalne podejście, wydaje mi się.
I... wiem na pewno, że nic innego medycznego nie wezmę. W szpitalu pojawię się jako lekarz albo wcale. Wezmę coś technicznego. Czytałam ostatnio o takim jednym kierunku. Nowy bardzo. Rok temu wyszli pierwsi magistrzy. Jest jakieś ryzyko. Czy znajdę pracę? Czy dam radę rozkręcić jakiś biznes? A wszystko to w Polsce nie takie łatwe.
Sobota mnie wymęczyła. Zakupy, szukanie dywanu, mebla, lustra... każdy sklep w innej części miasta. Potem gabinet weterynaryjny i przesympatyczna rozmowa z tamtejszymi lekarzami (swoją drogą, lek. wet. też bardzo fajny zawód). Następnie sprzątanie, którego końca nie było widać. Padam. A koniecznie muszę zajrzeć do lekcji, bo jutro się nie wyrobię. Doba trwa za krótko. Ho! To ja działam za wolno! :/
Katar mam od miesiąca. Taki cieknący, wkurzający... Yyyhhh... świat mnie nienawidzi :(
I... wiem na pewno, że nic innego medycznego nie wezmę. W szpitalu pojawię się jako lekarz albo wcale. Wezmę coś technicznego. Czytałam ostatnio o takim jednym kierunku. Nowy bardzo. Rok temu wyszli pierwsi magistrzy. Jest jakieś ryzyko. Czy znajdę pracę? Czy dam radę rozkręcić jakiś biznes? A wszystko to w Polsce nie takie łatwe.
Sobota mnie wymęczyła. Zakupy, szukanie dywanu, mebla, lustra... każdy sklep w innej części miasta. Potem gabinet weterynaryjny i przesympatyczna rozmowa z tamtejszymi lekarzami (swoją drogą, lek. wet. też bardzo fajny zawód). Następnie sprzątanie, którego końca nie było widać. Padam. A koniecznie muszę zajrzeć do lekcji, bo jutro się nie wyrobię. Doba trwa za krótko. Ho! To ja działam za wolno! :/
Katar mam od miesiąca. Taki cieknący, wkurzający... Yyyhhh... świat mnie nienawidzi :(
środa, 16 października 2013
Stąpamy po cienkim lodzie
Ja, mama, tata. Rodzina. Z roku na rok jest coraz gorzej.
Mijamy się, rzadko rozmawiamy, nie mamy dla siebie czasu. Może raz w tygodniu jemy wspólnie obiad. Przed telewizorem. Zero rozmowy. Wspólne wakacje? Dobre sześć lat temu.
Rodzice od rana do wieczora w pracy, żeby coś tam zarobić, żeby były pieniądze na wykończenie i utrzymanie domu, moją szkołę, przyszłe studia. Ja rano w szkole, po południu w książkach, wieczorem w książkach.
Mamy coraz częściej do siebie żal i pretensje. Nie dogadujemy się. Każdy jest wyczerpany i drażliwy.
Weekend. To jakiś żart. Sobota - jakieś zakupy, jakieś sprawy do załatwienia, sprzątanie, każdy coś gdzieś, sprzeczki. Niedziela - ogłupianie się przed telewizorem (o ile ktoś jest w domu), sen, sen, sen. U mnie nauka. W tygodniu znowu harówa. Znowu to samo. Z rąk do rąk kluczyki do samochodu.
Jest jakaś droga, do czegoś jakby zmierzamy. Nie, jednak są to chyba inne drogi. Jakieś cele są. W którymś momencie zignorowane zostały te wyższe wartości. Miłość, przyjaźń, zdrowie.
Źle się dzieje.
Potrzebuję snu. Mnóstwo rzeczy jest do zrobienia. Wracam do matmy.
Mijamy się, rzadko rozmawiamy, nie mamy dla siebie czasu. Może raz w tygodniu jemy wspólnie obiad. Przed telewizorem. Zero rozmowy. Wspólne wakacje? Dobre sześć lat temu.
Rodzice od rana do wieczora w pracy, żeby coś tam zarobić, żeby były pieniądze na wykończenie i utrzymanie domu, moją szkołę, przyszłe studia. Ja rano w szkole, po południu w książkach, wieczorem w książkach.
Mamy coraz częściej do siebie żal i pretensje. Nie dogadujemy się. Każdy jest wyczerpany i drażliwy.
Weekend. To jakiś żart. Sobota - jakieś zakupy, jakieś sprawy do załatwienia, sprzątanie, każdy coś gdzieś, sprzeczki. Niedziela - ogłupianie się przed telewizorem (o ile ktoś jest w domu), sen, sen, sen. U mnie nauka. W tygodniu znowu harówa. Znowu to samo. Z rąk do rąk kluczyki do samochodu.
Jest jakaś droga, do czegoś jakby zmierzamy. Nie, jednak są to chyba inne drogi. Jakieś cele są. W którymś momencie zignorowane zostały te wyższe wartości. Miłość, przyjaźń, zdrowie.
Źle się dzieje.
Potrzebuję snu. Mnóstwo rzeczy jest do zrobienia. Wracam do matmy.
piątek, 11 października 2013
Oszaleję
Boże, jestem chyba złym człowiekiem.
Od kilku dni jest u nas babcia. Ogólnie nie mieszka z nami, ale zachorowała, ma zmiany w płucach i leży u nas.
Gdy nie ma mamy (a nie ma jej do późna), podaję jej leki, podgrzewam obiady, wmuszam napoje, bo jest odwodniona... i mam dość. Nie mówię tego głośno i nawet za myśli jest mi wstyd. Ale już nie mogę. Nie mam cierpliwości, zaciskam zęby, ciągle powtarzam sobie, że to starszy człowiek, że oni tak mają... a w środku mnie nosi, czasem myślę, że oszaleję. Nie mogę znieść ciągłego kaszlenia, ciągłego wmuszania, próśb do jedzenia, picia, leków, tego zapachu... a ona ciągle "ale się nie chce" Boże! A czy ja pytam "czy królewska mość by mogła?"?!... Jezu, nie wiem, to starość tak brzydko mówiąc, ogłupia ludzi?
I to niby dorosły człowiek z szafą doświadczeń... Nie wytrzymam... w ogóle jak można się do takiego stanu doprowadzić?! Gorzej niż z dzieckiem. Najlepiej byłoby leżeć i nic nie robić, nie brać leków i czekać kurwa na cud. Powoli widać poprawę na zdrowiu, ale nadal "się nie chce". A może tak po prostu jest jej wygodniej. Kurwa, oszaleję.
Reszta rodziny ma jednym słowem "wywalone", a nawet na rękę tym, od których zabraliśmy babcię.
Ja wiem, że to moja babcia, wiem, że TRZEBA jej pomóc, że szacunek się należy.... ale na prawdę nie mam siły. I nie powiem tego głośno, nadal będę pomagać... póki sama nie zwariuję.
Istnieje jakaś rodzinna więź i w ogóle. Spoko. Kocham rodzinę, ale na odległość. Nie znoszę, jak nam się zwalają na głowę. Wieeeeem, to babcia...
Złym człowiekiem jestem. Staram się opanować, ale jest mi coraz trudniej.
I pomyślicie sobie "pff, i ty chcesz być lekarzem"... Chcę. Jednak nie chcę być lekarzem dusz. Chcę rozwiązywać medyczne zagadki, zagłębiać się w medyczne tajniki, poznawać ludzkie ciało od środka. Chcę cieszyć się z rozwiązywanych problemów. To będzie moja satysfakcja. A PRZY OKAZJI pomogę komuś.
PS Nie wiem co jest z tą godziną publikacji :/. To można gdzieś ustawić? Na laptopie mam dobrą.
Od kilku dni jest u nas babcia. Ogólnie nie mieszka z nami, ale zachorowała, ma zmiany w płucach i leży u nas.
Gdy nie ma mamy (a nie ma jej do późna), podaję jej leki, podgrzewam obiady, wmuszam napoje, bo jest odwodniona... i mam dość. Nie mówię tego głośno i nawet za myśli jest mi wstyd. Ale już nie mogę. Nie mam cierpliwości, zaciskam zęby, ciągle powtarzam sobie, że to starszy człowiek, że oni tak mają... a w środku mnie nosi, czasem myślę, że oszaleję. Nie mogę znieść ciągłego kaszlenia, ciągłego wmuszania, próśb do jedzenia, picia, leków, tego zapachu... a ona ciągle "ale się nie chce" Boże! A czy ja pytam "czy królewska mość by mogła?"?!... Jezu, nie wiem, to starość tak brzydko mówiąc, ogłupia ludzi?
I to niby dorosły człowiek z szafą doświadczeń... Nie wytrzymam... w ogóle jak można się do takiego stanu doprowadzić?! Gorzej niż z dzieckiem. Najlepiej byłoby leżeć i nic nie robić, nie brać leków i czekać kurwa na cud. Powoli widać poprawę na zdrowiu, ale nadal "się nie chce". A może tak po prostu jest jej wygodniej. Kurwa, oszaleję.
Reszta rodziny ma jednym słowem "wywalone", a nawet na rękę tym, od których zabraliśmy babcię.
Ja wiem, że to moja babcia, wiem, że TRZEBA jej pomóc, że szacunek się należy.... ale na prawdę nie mam siły. I nie powiem tego głośno, nadal będę pomagać... póki sama nie zwariuję.
Istnieje jakaś rodzinna więź i w ogóle. Spoko. Kocham rodzinę, ale na odległość. Nie znoszę, jak nam się zwalają na głowę. Wieeeeem, to babcia...
Złym człowiekiem jestem. Staram się opanować, ale jest mi coraz trudniej.
I pomyślicie sobie "pff, i ty chcesz być lekarzem"... Chcę. Jednak nie chcę być lekarzem dusz. Chcę rozwiązywać medyczne zagadki, zagłębiać się w medyczne tajniki, poznawać ludzkie ciało od środka. Chcę cieszyć się z rozwiązywanych problemów. To będzie moja satysfakcja. A PRZY OKAZJI pomogę komuś.
PS Nie wiem co jest z tą godziną publikacji :/. To można gdzieś ustawić? Na laptopie mam dobrą.
czwartek, 10 października 2013
Odkąd zaczęłam liceum moje życie jest w kompletnej dezorganizacji. Przestałam się uczyć, nagle brakowało mi czasu. Wcześniej paseczek na świadectwach, zajęcia dodatkowe, te naukowe i sportowe, dużo duuużo sportu. Potem odrzucenie wszystkiego na czas liceum, "ważnej nauki", skupienie się tylko na niej. Jezuniu, co mi do łba strzeliło... teraz nie mam ani wiedzy, ani zgrabnej sylwetki :| Była rutyna, ale ta dobra, ta w nauce... teraz tylko wstyd za lenistwo i zaniedbanie.
Niedługo matura. Obudziłam się. Nic nie umiem.
Tak cholernie ciężko jest zacząć robić cokolwiek. Jestem na etapie zmuszania się. Jednak pracuję nad wszystkim, nadrabiam, staram się. Chcę iść na medycynę. Kiedy dokładnie mi się to zrodziło, nie wiem, gdzieś w gimnazjum, wzięłam przecież ten właściwy profil. Miłością moją zawsze była i jest matematyka. Waham się nad zdawaniem rozszerzonej. Deklaracje można jeszcze zmienić. Nie wiem. Myśli się kłębią. Jak nie medycyna to co? Nic. Nic innego mi się nie podoba, w niczym innym się nie widzę.
A tak poza tym to blog będzie o codzienności. Taki współczesny pamiętnik.
Co więcej o mnie: Jeśli ktoś się pokusi na czytanie moich wpisów (taaa xD) to szybko zauważy, że:
- z poprawną polszczyzną to u mnie raczej na bakier,
- czasem sporo przeklinam - bo lubię i w dupie mam, że brzydko, że dziewczynie nie wypada...
- te wpisy pisze dziecko, co mu się od świata wszystko należy, bo tak.
I tak ogólnie to ludzie mnie denerwują. Chcą szczerości, a gdy ja zaczynam mówić co myślę to... nie mam znajomych xD Wkurwiają mnie idiotyczne uśmieszki i udawane uprzejmości. I coraz częściej nie zależy mi na tym czy ktoś wielce się oburzy, obrazi na wieki i obgada mnie na wszystkie strony świata, bo powiedziałam mu prawdę, a gościu liczył na komplemenciki i cukierkowanie. A najbardziej nienawidzę ludzi typu "przyjaciel wszystkich". No to jest po prostu niemożliwe, żeby do wszystkich zęby szczerzyć i "dowcipkować" z zamiłowania. No kurwa chore. I wbrew pozorom, odróżniam szczerość od chamstwa. Nieproszona nie oceniam, nie szukał powodów do kłótni. Ale nikt mi nie będzie, mówiąc dosadnie, wpierdalał się w życie.
Sama bez wad nie jestem. Mam tego świadomość. Wyjdą w praniu.
Niedługo matura. Obudziłam się. Nic nie umiem.
Tak cholernie ciężko jest zacząć robić cokolwiek. Jestem na etapie zmuszania się. Jednak pracuję nad wszystkim, nadrabiam, staram się. Chcę iść na medycynę. Kiedy dokładnie mi się to zrodziło, nie wiem, gdzieś w gimnazjum, wzięłam przecież ten właściwy profil. Miłością moją zawsze była i jest matematyka. Waham się nad zdawaniem rozszerzonej. Deklaracje można jeszcze zmienić. Nie wiem. Myśli się kłębią. Jak nie medycyna to co? Nic. Nic innego mi się nie podoba, w niczym innym się nie widzę.
A tak poza tym to blog będzie o codzienności. Taki współczesny pamiętnik.
Co więcej o mnie: Jeśli ktoś się pokusi na czytanie moich wpisów (taaa xD) to szybko zauważy, że:
- z poprawną polszczyzną to u mnie raczej na bakier,
- czasem sporo przeklinam - bo lubię i w dupie mam, że brzydko, że dziewczynie nie wypada...
- te wpisy pisze dziecko, co mu się od świata wszystko należy, bo tak.
I tak ogólnie to ludzie mnie denerwują. Chcą szczerości, a gdy ja zaczynam mówić co myślę to... nie mam znajomych xD Wkurwiają mnie idiotyczne uśmieszki i udawane uprzejmości. I coraz częściej nie zależy mi na tym czy ktoś wielce się oburzy, obrazi na wieki i obgada mnie na wszystkie strony świata, bo powiedziałam mu prawdę, a gościu liczył na komplemenciki i cukierkowanie. A najbardziej nienawidzę ludzi typu "przyjaciel wszystkich". No to jest po prostu niemożliwe, żeby do wszystkich zęby szczerzyć i "dowcipkować" z zamiłowania. No kurwa chore. I wbrew pozorom, odróżniam szczerość od chamstwa. Nieproszona nie oceniam, nie szukał powodów do kłótni. Ale nikt mi nie będzie, mówiąc dosadnie, wpierdalał się w życie.
Sama bez wad nie jestem. Mam tego świadomość. Wyjdą w praniu.
czwartek, 3 października 2013
Ten pierwszy post...
Stało się. Dołączyłam do grona blogowiczów. Nie wiem na jak długo, może to kolejny chwilowy kaprys ;D. Czytam blogi od dwóch lat, głównie studentów medycyny i spodobało mi się. Spodobał blog i medycyna.
To jakaś masakra jest. Wpis mnie stresuje. Tyle miałam do powiedzenia, a ciężko mi zdanie skleić :|. Trudno, może jutro. A tymczasem nieśmiało zagłębiam się w tajniki blogowania...
To jakaś masakra jest. Wpis mnie stresuje. Tyle miałam do powiedzenia, a ciężko mi zdanie skleić :|. Trudno, może jutro. A tymczasem nieśmiało zagłębiam się w tajniki blogowania...
Subskrybuj:
Posty (Atom)